W sobotę, tak jak pisałem wcześniej, uwarzyłem koźlaka wędzonego, często zwanego Rauchbockiem. Uwielbiam robić piwo w domu, więc był to dla mnie piękny dzień. Chciałbym podzielić się również z Wami swoją radością. Zobaczcie, jak wyglądało warzenie.
To podstawa przy warzeniu piwa w domu. Dobry gar jest nam potrzebny, powinien mieć objętość około 30 litrów. Mój ma niestety mniej – jeśli dobrze pamiętam swoje dawne wyliczenia, jest to dokładnie 27 litrów. Nie przeszkadza to na szczęście w przygotowaniu standardowej warki 20 litrów piwa (w zasadzie brzeczki piwnej). Aha, kupiony został na rynku staroci. Nie pamiętam ceny, ale na pewno nie była wysoka. Kupując nowy gar, trzeba się liczyć z wydatkiem grubo przekraczającym 100 zł.
Na zdjęciu widać, że w garze znajduje się woda. Jest to faza początkowa zacierania. Chwilę potem do kotła trafił ześrutowany słód. W zasadzie to kilka jego rodzajów: wędzony dymem z buku, monachijski oraz melanoidynowy. Czekoladowy jasny trafił do kadzi zaciernej później.
A oto i ja wsypujący słód:
Trzeba dodać, że słodu w sumie było 6,4 kg. To bardzo dużo jak na warkę 20 litrową. Jednak celem było uzyskanie brzeczki o gęstości 18 stopni Plato. Tak wyglądała kadź ze słodem.
A oto drugi, mniejszy gar. W nim gotowany był dekokt, który następnie trafiał z powrotem do kadzi, aby podnieść temperaturę całości. W ten sposób przechodziłem do kolejnych faz zacierania.
Po zacieraniu kolejnym etapem jest filtracja zacieru. W ten sposób otrzymujemy gęstą brzeczkę piwną. Oto sprzęt potrzebny do filtracji. Potrzebny jest także filtrator z oplotu. Jak pewnie większość piwowarów domowych, swój zrobiłem własnoręcznie. Koszt wyniósł około 15 złotych. Minusem jest to, że jest za krótki (50 cm). To wydłuża filtrację, która łącznie z wysładzaniem trwała u mnie aż 2 godziny. Mimo tego, że dzieliłem zacier na dwie części.
A tak wyglądał zacier na chwilę przed filtracją:
Podczas gdy filtracja powolutku szła do przodu, ja zabrałem się za przygotowanie drożdży. Używałem suchych, a je trzeba najpierw uwodnić. W tym celu należy do przegotowanej, ostudzonej wody w wysterylizowanym słoiku wsypać paczkę drożdży. Ja akurat użyłem dwóch, gdyż piwo ma być dość mocne, brzeczka gęsta i drożdże mogłyby sobie nie poradzić.
Słoik z uwodnionymi drożdżami trzeba czymś przykryć, żeby żadne niepożądane mikroorganizmy nie dostały się do środka. To mogłoby zniszczyć nasze piwo.
Niżej możecie zobaczyć jak przebiegała filtracja. Pierwsze zdjęcie to jeszcze zacier (który powoli stawał się młótem). Drugie to już brzeczka piwna.
Po filtracji i wysładzaniu otrzymałem ponad 22 litry brzeczki o ekstrakcie 15,5 stopnia Plato (w zasadzie Ballinga). Oznacza to, że w tym roztworze znajdowało się 15,5% cukru. Należy pamiętać, że podczas gotowania brzeczka się zagęści. Moim celem było 18 stopni Ballinga. Uzyskany płyn został przetransferowany to gara.
Pomiar temperatury brzeczki zaraz po przelaniu do kotła:
Brzeczkę podgrzewałem, aby osiągnąć temperaturę wrzenia. Zwiększenie temperatury o prawie 50 stopni Celsjusza trwało ponad godzinę, a należy dodać że potem samo gotowanie trwało następne 60 minut. Warzenie piwa poprzez zacieranie nie jest krótkim procesem.
Na zdjęciu niżej brzeczka miała dokładnie 98 stopni Celsjusza.
A oto już gotujący się gęsty płyn do którego został dodany granulat chmielowy. Widać zmianę barwy, prawda?
Niżej opakowanie granulatu. Użyto niemieckiego gatunku chmielu.
Gotującą się brzeczkę, trzeba od czasu do czasu zamieszać.
W czasie jednej z przerw postanowiłem trzasnąć sobie pamiątkowe zdjęcie:
Gdy gotowanie dobiegło końca, szybko przelałem gorącą, nachmieloną brzeczkę do jednego z fermentorów (tego bez kranika) widocznych powyżej. Niestety nie dorobiłem się jeszcze chłodnicy z prawdziwego zdarzenia, więc musiałem studzić fermentor w wannie z zimną wodą.
Wcześniej odebrałem około 100 ml brzeczki, którą ostudziłem w zamrażalce. Wszystko po to, aby zmierzyć dokładnie gęstość. I wyszło tak jak planowałem, czyli 18 stopni Ballinga. Jedynym niedociągnięciem jest uzyskanie niewiele mniejszej objętości niż oczekiwałem. Tak mniej więcej 19,5 litra. Miało wyjść 20, więc nie jest tak źle.
Drugim powodem, dlaczego odbiera się odrobinę brzeczki jest po prostu chęć jej spróbowania. Niżej moje zdjęcie w chwilę przed jej przełknięciem.
Jak smakowało? Gdybym nie miał doświadczenia w warzeniu piwa, powiedziałbym, że przechmieliłem piwo. Jednak wiem, że goryczka znacznie spada podczas fermentacji. Dlatego wszystko jest ok. Zdaje się, że będzie to wielowymiarowe piwo.
To już piwo w fermentorze. Piwo, bo dodano drożdże. Teraz wszystko w ich rękach. Ile będzie trwać fermentacja? Przynajmniej 3 tygodnie, gdyż dużo cukrów jest do przerobienia, a temperatura niska, czyli 10 stopni Celsjusza.
Ogólnie całość zajęła mi czas od godziny 14 do 23. Pomijam schłodzenie się brzeczki i zadanie drożdży, bo trzeba by było dodać jeszcze kilka godzin. Piwowarstwo domowe to nie takie szybkie rzeczy. Na koniec dnia pracy wypiłem piwo w stylu, w jakim przygotowałem swój wyrób. Jest to Jak w dym z Pinty, czyli koźlak wędzony.
Jak wypada komercyjna wersja tego stylu? Wielowymiarowo – to na pewno. Czy wędzonka jest duża? Niekoniecznie. Słabo ją czuć w aromacie, za to w smaku ma już więcej do powiedzenia. Piwo jest świetnie pijalne, smaczne, bogate, ale niestety właśnie oczekuję wyższej wędzonki. Wolałbym, żeby moje piwo wyszło bardziej podobne do Rauchbocka z Kormorana. A już najlepiej żeby to była podobizna Urbocka z Schlenkerli. Mam zamiar porównać swój gotowy wyrób z tym właśnie piwem. Oczywiście wszystko będzie na blogu.
Jeśli spodobał Ci się wpis, liczysz na więcej – polub mój fanpage. Będziesz na bieżąco ze wszystkim, a ja mam masę pomysłów zarówno jeśli chodzi o piwowarstwo, jak i o samo piwo. Do przeczytania!
0 Comments
1 Pingback